sobota, 11 sierpnia 2012

Pogadanka :-)

Nie mam ostatnio czasu, wykorzystuję wolny czas na całego - spacerujemy, a wieczorami jeżdżę na rolkach. Staram się czytać, ale wychodzi z tym różnie - mam czas tylko wieczorami, a za dnia po prostu nie da rady - moje dziecko strasznie upomina się o uwagę ;-)
Czytam teraz sagę o wiedźminie.  Pierwszy tom już za mną, zabrałam się niedawno za drugi. A co u Was, macie czas na czytanie? ;-)

Pozdrawiam Was ciepło i wakacyjnie!

wtorek, 31 lipca 2012

"Trylogia Czasu" Kerstin Gier - Zmarnowany potencjał.




 Autor: Kersitn Gier
Tytuł: „Czerwień rubinu”, „Błękit szafiru”, „Zieleń szmaragdu”
Cykl: „Trylogia Czasu”
Gatunek: literatura młodzieżowa
Moja ocena: 3/6



Kerstin Gier jest autorką powieści dla kobiet. Trylogia Czasu tym razem skierowana jest do nastolatek. „Czerwień Rubinu”, „Błękit Szafiru” i „Zieleń Szmaragdu” kuszą pięknymi, intrygującymi okładkami. Przyznaję się, ja też dałam skusić się pięknym kolorom. Czy było warto?

Czytając tę serię, musiałam cały czas powtarzać sobie, że to powieść dla młodzieży. Musiałam co chwila upominać swój wewnętrzny głosik, że ja też w wieku szesnastu lat zachowywałam się jak Gwendolyn (cóż za imię!). A kim jest Gewndolyn?

Gwen to zwykła - niezwykła nastolatka. Uczy się w liceum, ma szaloną rodzinę obdarzoną genem podróży w czasie. Ma oddaną przyjaciółkę i zakochuje się w totalnych dupkach. Brzmi znajomo? Większość powieści dla nastolatek orbitują wokół tych tematów - szkoła - przyjaciółki - On - jakaś przygoda. Na szczęście, powieści w niczym nie przypominają chociażby „Zmierzchu”. Dużym plusem Trylogii jest humor - delikatny, może nie szczególnie błyskotliwy, ale też nie nachalny. Zwłaszcza wtedy, kiedy na scenie pojawiał się pewien demon.

Przez cały pierwszy tom Gwendolyn niezmiernie mnie irytowała, jednak po jakimś czasie zdążyłam się do niej przyzwyczaić i nawet zacząć jej współczuć. Dziewczę w ogóle nie zdawało sobie sprawy, że jest obdarzona genem podróży w czasie, wszyscy przygotowywali do tego Charlottę, jej wredną kuzynkę , utalentowaną i piękną. Kiedy Gwen doznaje niekontrolowanego przeskoku w czasie, wychodzi na jaw, że jej matka zafałszowała akt urodzenia, po to, by chronić córkę. Jak się okazuje, wszyscy są rozczarowani, że to nie idealna Charlotta jest rubinem. Dlatego już od początku Gwen spotykają nieprzyjemności.

Gwenny przenosi się w czasie, i...potencjał książki zostaje zmarnowany. Za mało mi było opisów, za mało wszystkiego, jak np. wtedy, kiedy Gwendolyn i Gideon udają się na bal, autorka za bardzo moim zdaniem skupiała się na wątku miłosnym i zagadce...mniej pocałunków, a więcej opisów, pani Gier, a byłabym tą książką zachwycona. Niestety, Gideona nie polubiłam już od samego początku (taki mój gust – lubię drani, ale INTELIGENTNYCH, a Gideon zmądrzeje dopiero gdzieś pod koniec). Postaci drugoplanowe niestety nie powalają oryginalnością, mogłabym na palcach jednej ręki policzyć tych, którzy byli naprawdę dobrze napisani. Tak naprawdę, polubiłam jedynie Xemeriusa – uwielbiam go!

O ile na początku historia wydaje się wiarygodna, a intryga fascynująca, tak koniec po prostu jest naiwny i naciągany. Cały czas liczyłam na to, że chociaż źli okażą się dobrymi, ale niestety - zakończenie było jak najbardziej spodziewane. Siedmiolatek by się domyślił. A to, że Strażnicy ślepo spełniali wolę swojego Mistrza, a prawdy domyślali się jedynie (!!!!) Paul i Lucy, jest dość śmieszne. Przecież w loży znajdowała się sama inteligencja. Motywy hrabiego również nie zostały wytłumaczone, końcówka była pisana już chyba z pośpiechu, jest strasznie naciągana. Nawet typowego, końcowego napięcia nie było, chociaż się go spodziewałam. Przysięgam – już Charlotta wydawała mi się gorszym czarnym charakterem niż hrabia. I to żaden spojler, możecie mi wierzyć, bo już w pierwszym tomie dowiadujemy się, że „tym złym” jest Saint Germain.

Tak czy nie inaczej, nie jest to zła książka – średniak, ale za to mocny średniak . Wśród całej masy kiepskich „paranormal romans”, ta wydaje mi się dosyć dobra, a kiedy zapominałam że nie jestem już nastolatką, czytało mi się ją niesamowicie dobrze. Bo każdy przecież ma prawo się zapomnieć ;-)

Polecam, ale nie spodziewajcie się niczego szczególnego.  

poniedziałek, 23 lipca 2012

Podróż przez Ciemny Las, czyli "Alicja" Jacka Piekary





Autor: Jacek Piekara
Tytuł: "Alicja"
Gatunek: fantasy (?)

Ocena tomu pierwszego: 5/6
Ocena tomu drugiego: 3/6

"Alicja" Jacka Piekary to zbiór dwóch powieści, zatytułowanych kolejno "Alicja i Miasto Grzechu" i "Alicja i Ciemny Las". Książkę tę trudno sklasyfikować. Nie jest to do końca fantasy, chociaż część druga usiłowała fantastyką być. Nie do końca jej się to udało, ale o tym za chwilę. 
Głównym bohaterem, a zarazem narratorem powieści jest Aleks, który mówiąc wprost, jest nikim. Poznajemy go w momencie zaczynającej się depresji - bliski czterdziestki, niczego w życiu nie osiągnął, bezskutecznie usiłuje dokończyć scenariusz, dla którego poświęcił pracę i kontakty z ludźmi. I nagle poznaje Alicje, dzięki której w magiczny sposób zmienia się jego życie. 

Największą zaletą "Alicji" jest...sama Alicja. To, w przeciwieństwie do Aleksa, świetnie wykreowana postać. Alicja ma czternaście lat, i łączy ją z Aleksem ni to więź przyjacielska, ni to rodzicielska. Trudno określić ich relacje - i w tym tkwi ich urok, bo romansu na pewno nie mieli (co prawie na każdym kroku zastrzega sobie narrator), ich relacja nie zostaje zaszufladkowana. Alicja jest tajemnicza, ponad przeciętnie inteligentna, dzięki niej spełniają się pragnienia Aleksa....Po opisie samej książki i komentarzy do niej, sądziłam, że Alicja jest istotą magiczną, jest demonem, obcym, albo chociaż czarownicą, jednak autor nie wyjaśnia nam, w jaki sposób udaje jej się aż tak wpływać na losy Aleksa. Alicja pomimo swojej "magiczności" jest też zwykłą dziewczynką z problemami rodzinnymi, pije tylko herbatę z miodem, nie lubi wiązać butów i czytać książek (a mimo to wykazuje ogromną mądrość życiową). 

Obie części są nieprzyjemnie nierówne. W części pierwszej mamy dużo Alicji w "Alicji" i niesamowity klimat. Zachowanie dziewczynki intryguje, a zakończenie pozostawia niedosyt. W części drugiej wyruszamy z Aleksem do Ciemnego Lasu. Musi ocalić Alicję, wobec czego dziewczynka pojawia się dopiero pod koniec opowiadania, przez co opowieść bez niej wydawała mi  się nijaka. Aleks to dalej nudny gość, w dodatku akcja nie porywała polotem. Na samym początku opowiadania Kruk i Dziewczyna Robina zapewniają czytelnika, że w Ciemnym Lesie czeka niewyobrażalna groza. Byłam więc nastawiona na ciężki klimat niczym z horroru. Nic bardziej mylnego – autor się nie postarał, nie stworzył żadnego klimatu (chyba że klimat znudzenia), tajemnice nie były specjalnie podniecające (w dodatku, ich rozwiązania domyśliłam się już na samym początku), a jedynymi naprawdę groźnymi stworzeniami, jakie spotka Aleks na swej drodze, są wielkie psy (litości....). Jedyną postacią, jaka mnie zaintrygowała, była zielonooka dziewczyna, którą niestety autor również zmarnował.

Książka wydaje się być skierowana do młodszego czytelnika, jednak tak nie jest, ponieważ w powieści aż roi się od pikantnych przekleństw. Na ogół mi nie przeszkadzają (a po Jacku Piekarze nie spodziewałam się niczego innego), tu jednak już dziesiąta „kurwa” i kolejny „kutas” powoli mnie zniesmaczał (jest ich więcej w „Ciemnym Lesie” niż w „Mieście Grzechu”). Co do autora – jest strasznym gawędziarzem. Aleks tak samo jak Mordimer, ciągle „dyskutuje”  z własną głową. Na początku takie ironiczne „dyskusje”wydają się całkiem zabawne, jednak później miałam ich po prostu dosyć. Sztucznie przedłużały akcje i niepotrzebnie wybiegały w przyszłość, co w kolejnych rozdziałach strasznie mnie irytowało. 

Pod koniec powieści, Aleks uderza w styl patetyczny. Jeżeli to wybieg autora, to w porządku, ale jeżeli było to na serio, to obawiam się o zdrowie psychiczne pana Jacka...

Druga część jest jakby niedokończona, pisana na kolanie. „Ciemny Las” to jedna wielka metafora, a jeżeli autor chciał upodobnić się do Lewisa Carolla, to niestety, ale mu się nie udało. 

środa, 18 lipca 2012

"Metro 2033" Dmitry Glukhovsky



Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: "Metro 2033"
Gatunek: postapo
Moja ocena: 5/6





Człowiek to istota niszcząca. Ludzkość przez setki lat skutecznie niszczyła wszystko, co udało im się osiągnąć w swoim rozwoju. W naszej naturze tkwi wręcz namiętna potrzeba tworzenia czegoś, co pozwoli osiągnąć niezaprzeczalny sukces, nie licząc się z konsekwencjami. W końcu stworzyliśmy bomby atomowe.

Klasyczne fantasy i sci-fi opiera się na „wymyślaniu” teorii istnienia niesamowitych stworzeń w przeszłości/przyszłości, zacofanych lub szeroko rozwiniętych ludzi na innych planetach/innych czasach. Uniwersum „Metra” to inna (chociaż już nie tak bardzo nowa) gałąź fantastyki. Po wojnie atomowej pojawiają się mutanty a „stara” ludzkość musi jakoś zorganizować sobie życie od nowa. Myślę, że najbardziej pociągające w gatunku post-apokaliptycznym jest to, że nie jest on bardzo oderwany od rzeczywistości – jest bardzo prawdopodobne, że kiedyś w końcu dojdzie do wojny atomowej i w jakimś stopniu jest prawdopodobne, że dojdzie wtedy do różnych mutacji. To groźba naszych czasów.

Sięgnięcie po „Metro” było dla mnie ryzykowne, ponieważ z tym gatunkiem nie bardzo miałam do czynienia wcześniej, obawiałam się że nic z tego nie zrozumiem. Obawy były bezpodstawne. To idealna książka dla kogoś, kto dopiero zaczyna interesować się tym gatunkiem albo kto tylko grywał w gry typu „Fallout”. Dla „wyjadaczy” gatunkowych książka może być trochę odgrzewanym kotletem. Dla mnie była idealną pozycją na początek.

W „Metrze 2033” świat przestał istnieć. Jedyną szansą na przeżycie zgnębionych ofiar własnego rozwoju technicznego jest zamieszkanie w mrocznych tunelach moskiewskiego metra - pozbawionym światła, przestrzeni, za to obfitym w tajemnice i niebezpieczeństwa - a to jacyś mutanci, a to wielkie szczury, a tam jakieś głosy w rurach....Metro jest jak jeden wielki, żyjący i niebezpieczny organizm. W tych ludziach tkwi tak silna chęć przeżycia, pierwotny instynkt, że są gotowi ułożyć sobie jakoś życie w każdych warunkach, nawet w piekle. I chodź w metrze sielanki nie ma, rozwijają się i tworzą społeczeństwo. Wydawać by się mogło, że już gorzej być nie może, że jeszcze kilka lat, a ludzkość zemrze w tunelach, jednak oni dalej uparcie usiłują przeżyć.

Głównym bohaterem jest Artem, dwudziestolatek, mieszkaniec stacji WOGN. Otrzymuje specjalne zadanie, którego niepowodzenie może kosztować życie wszystkich ludzi chroniących się w metrze. Jest to dziwna postać, dość dziecinna, lecz jednak odważna. Przez większość książki zadaje głupkowate pytania, które przypominały mi naciągane dialogi z gier  - kim jesteś, co się dzieje z tym miejscem, itd. W dodatku nasz boezpiehater ma niebywałe szczęście, to niestety rownież mnie drażniło. Cała jego wyprawa nie miała by sensu, gdyby nie postaci drugoplanowe, ktore pojawiają się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, popychając fabułę do przodu. I tutaj muszę wspomnieć o największym atucie tejże książki - rożnorodność. W książce pojawia się tak wiele wątkow, postaci, ktore mają swoje poglądy na życie, filozofie i politykę, że "Metro" aż się prosi o kontynuację, bo gdyby Gluhkovski chciał zawrzeć wszystko w jednym tomie, to powieść miała by z dwa tysiące stron. Dobrym pomysłem było stworzenie projektu "Uniwersum Metro2033", ale czy te książki dorownują "Metru" kunsztem, tego nie wiem, jeszcze nie czytałam.

Na prawdę, warto przeczytać. Postacie nie są papierowe, historia jest wiarygodna, klimatyczna, a zakończenie zmusza do pochylenia się nad mentalnością całej ludzkości.

Na zakończenie, parę słow o wydaniu. O ile autor spisał się na medal, tak polscy wydawcy powinni się wstydzić. W książce pełno literowek i błędow fleksyjnych - zazwyczaj nie zwracam na takie rzeczy uwagi, jednak tym razem bardzo mnie to irytowało, dlatego zaniżam ocenę całości, a szkoda, bo to przecież nie wina autora.

wtorek, 10 lipca 2012

Stosik #1


Ja wiem, że obiecałam recenzję "Metro 2033", ale tak się wydarzyło, że nie mam jak jej napisać. Książkę już dawno przeczytałam, tyle że mam gości, którzy przyjechali na miesiąc i nie mam kiedy tej recenzji napisać...
A tak poza tym, w sierpniu idę do szkoły językowej. Niby to cztery godziny, ale potem będę musiała spędzać jak najwięcej czasu z moim synkiem, żeby mu to jakoś wynagrodzić. Na czytanie w ciągu dnia zostanie mi mało czasu....zobaczymy, jakoś to musi być, muszę przeczytać te wszystkie książki które ciągle kupuję ;)

Żebyście o mnie nie zapomnieli, wrzucam na bloga przedostatni stosik książek, który kupiłam na ebay.de ;)




Stosik #1






1. Terry Pratchett "Warstwy Wszechświata" - Pójdzie na pierwszy ogień, zwłąszcza że mało znalazłam o niej w internecie.
2. Philip K. Dick "Czas poza czasem"
3. Philip K, Dick "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" - Dicka kupuję w ciemno, nawet nie sprawdzam ocen na lubimyczytać.pl, bo to już chyba klasyka fantastyki :)
4. Isaac Asimov "Ja, Robot" - Za czasów gimnazjum(czyli dawno, dawno temu) dostawałam drgawek na słowo "robot". Unikałam wszystkich książek i filmów o takiej tematyce, ale teraz dorosłam i zmądrzałam.
5. Robert E. Howard "Tygrysy Morza" - Kilka razy miałam możliwość jej kupna, ale sprzedawca bardzo wysoko sobie kazał płacić, ale jak tylko zmniejszył cenę, od razu kupiłam, bo to Howard. Poza tym, to heroic fantasy, a ja mam słabość do wielkich, umięsnionych wikingów :-)
6. Jerzy Żuławski "Na Srebrnym Globie"
7. Robert Silverberg "Czas przemian"
8. Robert Silverberg "Królestwa ściany"
9. Lois McMaster Bujold "Ethan z planety Athos" - Oceny tej książki powalające nie były, ale jednak ją kupiłam. Najwyżej będę miała co krytykować.
10. Poul Anderson "Zaklęty miecz" - Fantasy z elementami kultury skandynawskiej, do takiej tematyki też mam słabość.


I to tyle. Nie jest to najświeższy stosik, bo właśnie przed chwilą przyszły kolejne książki ;-) ale jak będzie sposobność (czyl jak rodzina mojej drugiej połowy pójdzie na spacer), zrobię zdjęcia połowy mojego księgozbioru - połowy, bo cały regał zostawiłam w Polsce, niestety :-)

poniedziałek, 25 czerwca 2012

"Dzieci Diuny" F. Herbert



Autor: Frank Herbert
Tytuł: Dzieci Diuny
Cykl: Kroniki Diuny, t.3
Gatunek: science - fiction
Moja ocena: 6/6






Kiedy skończyłam "Mesjasza Diuny", szybko zabrałam się za "Dzieci". Kończąc "Mesjasza", wątpiłam w to żeby "Dzieci" wciągnęły mnie bardziej. Pomyliłam się - czytanie zajęło mi jedynie dziewięć dni, ponieważ nie potrafiłam oderwać się od książki.  Nie ma w niej już Paula, jednak losy Ghanimy i Leto zainteresowały mnie równie mocno, co pierwsza „Diuna”. Herbert mimo rozwlekania akcji na Diunie, potrafi wzbudzić zainteresowanie w czytelniku tak, że ten przywiązuje się do bohaterów i uniwersum na dobre.
Poprzedni tom kończył się intrygująco. Dzieci Paula i Chani okazały się być przed-urodzonymi - noworodkami ze świadomością starca. Dzieci były nie tylko swoimi rodzicami,  ale każdym ze swych przodków. Ma to swoje wady, jak i też zalety.

 Paul odszedł na pustynie, pałeczka głównego bohatera została przekazana Leto II.

W tym tomie zostaje rozwinięty wątek Paskudztwa, czyli osoby opętanej przez obcą jaźń, którą nosi w sobie dzięki dziedzictwu genów. I teraz zaczynają się niemiłe wrażenia, ponieważ Alia, Jessica i jeszcze parę osób zaczynają się zachowywać jakby nie były sobą.

Lady Jessica, związana ponownie z zakonem Bene Gesserit, wraca na Diunę, zaniepokojona tym, co może dziać się z Alią i jej wnukami. Wszystko było by w porządku, gdyby nie to, że Jessica strasznie zaczęła mnie irytować. W pierwszej części nie była w ogóle zaniepokojona tym, że kiedyś jej córka może zostać opętana. Miała bliski kontakt ze swoim dzieckiem, irytowała się, jeżeli ktoś próbował odpędzać się od niej i wyzywał od Paskudztwa. W części trzeciej wraca na Diunę, gardząc córką, która tylko mogła być opętana. Mało tego, boi się swoich wnucząt, które posiadają przed-świadomość, którą de facto miała również jej córka – której w pierwszej części nie negowała, którą rozumiała i traktowała jak dorosłą. Natomiast w „Dzieciach” wraca z Kaladanu, by traktować protekcjonalnie Leto i Ghanimę, jakby były dziećmi i niczym więcej, jak gdyby jej córka nigdy nie była ponad przeciętnie inteligentna (tylko w pierwszym tomie, potem zaczyna zachowywać się jak zwykły podlotek). To jakaś nieścisłość, której dopuścił się autor, tak jakby zapomniał o tym, o czym pisał wcześniej. W dodatku ta wyszkolona, przesadnie analizująca wszystko Jessika dała się nabrać zakonowi, ale o tym pisać nie będę, bo nie chcę wprowadzać spojlerów. Nie podoba mi się Jessika w „Dzieciach”, nie podoba Alia, Gurney i jeszcze parę innych osób.

Leto bardzo przypominał Paula, miał taki sam bezpośredni, pewny siebie charakter. Jest też bardziej zuchwały, i jak dowiadujemy się na końcu książki, decyduje się na wiele więcej, niż jego ojciec. Nie sposób go nie lubić, tak jak Ghanimy. Wszyscy spiskują wobec bliźniąt, które by się ratować, wstępują na Złotą Drogę, dzięki temu obierając cel, którego bali się spiskowcy.

W tomie trzecim następuje powolny upadek kultury Fremeńskiej- rezultat upadku reżimu wody. Herbert ukazuje, że rdzenne obyczaje mogą przetrwać jedynie poprzez silny związek z warunkami ekologicznymi na planecie. Pełna dostępność wody, a także wzbogacenie się Arrakin powoduje rozluźnienie wśród ludności miasta, co za tym idzie – zepsucie. Ciężkie warunki powodują u człowieka stałą czujność i twarde plecy. Herbert nawiązuje też do religii, która wymyka się spod kontroli

Książkę czyta się szybko i przyjemnie, głównie ze względu na akcję na pustyni. Jedynym minusem – jak dla mnie - jest dziwne zachowanie kiedyś lubianych przeze mnie bohaterów.



piątek, 22 czerwca 2012

Odpoczynek od fantastyki, czyli przeczytałam "Witaj na świecie, Maleńka!" Fannie Flagg




Autor: Fannie Flagg
Tytuł: "Witaj na świecie, Maleńka!"
Cykl: Elmwood Springs
Gatunek: literatura współczesna
Moja ocena: 4/6






Telewizja, jeden z najpopularniejszych środków przekazu, gości dzisiaj niemal w każdym domu. Oglądamy wiadomości, bombardujące nas informacjami o morderstwach, napadach, wojnach i terrorystach, lubimy nieskomplikowane programy o sławnych ludziach, talk-show, wywiady z celebrytami. Oglądamy ją codziennie, przywiązując się z czasem do prezenterów, a jeżeli kogoś lubimy, to wierzymy w jego słowa bezkrytycznie. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że telewizja może kłamać - że każda, najbardziej wiarygodna informacja może być półprawdą albo przekłamaniem. Nie zdajemy sobie sprawy, ile ludzi ucierpiało przez media. Książką, ujawniającą kulisy sieci telewizyjnej, jest "Witaj na świecie, Maleńka!" autorki znanej przede wszystkim ze swojej najlepszej książki "Smażone zielone pomidory".


Fani, przyzwyczajeni do tego, że główna oś akcji w powieściach pani Flagg umiejscowiona jest w małych miasteczkach, mogą się lekko zdziwić. Dena Nordstrom mieszka w Nowym Jorku, a ze swoją małomiasteczkową rodziną z Elmwood Springs ma niewiele wspólnego. Autorka przenosi nas raz tu, raz tam, zmieniając również czas wydarzeń. Śledzimy losy Deny, a zaraz potem przenosimy się do domu Normy i Macky'ego, ciotki Elner lub Sąsiadki Dorothy. Z pozoru nie mają ze sobą wiele wspólnego, Dena mieszkała w Elmwood Springs jedynie do czwartego roku życia i nie wiele pamięta z tego okresu. Okazuje się jednak, że miasteczko pamięta ją bardzo dobrze.


Dena musiała szybko dorosnąć w wieku piętnastu lat. Splot wydarzeń spowodował, że stała się miłą, jednak zamkniętą w sobie dziewczyną, dla której praca stała się złotą klatką dzielącą ją od problemów z przeszłości. Nie liczy się dla niej nikt, nawet jedyna rodzina jaka jej pozostała, czyli Norma, Macky i ciotka Elner. Posiada jedyną przyjaciółkę, z którą przez lata nie utrzymuje kontaktu. Obraca się w świecie zakłamań, pracuje z ludźmi, którymi się brzydzi, byle tylko wspiąć się na kolejne szczeble kariery. Mamy okazję przeczytać o zakłamaniu w świecie telewizji, o tym jak dla ludzi liczą się tylko pieniądze; jak jedna, drobna, przekłamana lub nie wyjaśniona do końca informacja może zmienić czyjeś życie; stworzona bez skrupułów, po to tylko, by przyciągnąć większą oglądalność. Dena nie dba o siebie, trafia w końcu do psychiatry, który powolutku, małymi kroczkami pomaga uświadomić jej, jak jałowe prowadzi życie.


Książka w swej konstrukcji przypomina budowę pudełkową. W jednym pudełku schowane są inne, mniejsze pudełka. Mamy tutaj główną oprawę, czyli pudełko największe - świat mediów i zjawiskową, sławną Denę, która z początku jest kreowana na bezduszną karierowiczkę. Wydaje się, że to zwykła powieść o robieniu kariery. Te drobniejsze pudełka, to psychologia, humor, opisy, jedzenie, świetnie skonstruowane postacie, ciepło rodzinne; ale też bezduszność i wyrafinowanie, pojawia się też niespodziewanie typowy dla autorki motyw dyskryminacji rasowej, mamy w końcu miłość, która ma wiele obliczy. Niestety, jest też schematyczność i szufladkowanie, która bardzo, ale to bardzo przeszkadzała mi w pozytywnym odbieraniu tej powieści. Mam na myśli celowe porównanie życia Deny i gospodyń domowych, z których czytelnik może odebrać prosty przekaz autorki: Babo, do garów, do kościoła, do rodzenia! Nie można osiągnąć szczęścia jedynie poprzez rozwijanie kariery, która spycha rodzinę na dalszy plan. Kobieto, masz umieć gotować i rodzić, robienie kariery nie wyjdzie ci na dobre, bo wpadniesz w nerwicę. W dodatku na pewno nie będziesz miała czasu na kościół. Może i trochę przesadzam (w końcu doktor Elizabeth jest psychiatrą i wykonuje typowo męski zawód, mimo to i tak się dowiadujemy, że jest samotna), jednak nie da się ukryć - Dena zatraciła się w swojej karierze jedynie dlatego, że w dzieciństwie przeżyła traumę, gdyby nie to, na pewno założyła by rodzinę. I wierzyła w Boga. Jenak można autorce to wybaczyć, bo gospodynie z Elmwood Springs są naprawdę zabawne i ciepłe, a historia Deny wzruszająca. Puentę można skwitować ironicznym uśmieszkiem i nie przejmować się nią za bardzo.


Mimo wszystko, książka mi się podobała. Pomijając schematyczność, jest to mądra opowieść o tym, jak bardzo ludzie potrafią zniszczyć sobie nawzajem życie dla własnych korzyści lub przez głupie uprzedzenia. Pokazuje sielankowe, nie mające racji bytu w dzisiejszych czasach życie w małym miasteczku. Nie mające racji bytu, bo w końcu nie zdarza się już, by w miasteczku mieszkali tak zżyci ze sobą sąsiedzi, wszyscy jednakowo dobrzy i bezinteresowni. Przecież nawet na wsi tkwi w domach ukryta patologia. Jednak dzięki Fannie Flagg chociaż na chwilę możemy uwierzyć, że istnieją jeszcze takie cudowne miejsca i wystarczy tylko chcieć , by w nich zamieszkać.

środa, 13 czerwca 2012

poniedziałek, 11 czerwca 2012

CIS - Cynizm, Inteligencja, Sarkazm; czyli tym razem Białołęcka.


Autor: Ewa Białołęcka
Tytuł: Wiedźma.com
Gatunek: fantasy
Moja ocena: 4/6










Obwoluta głosi, jakoby miałabym zdradzić z tą książką swój komputer...i miała racje!



Wiedźma.com.pl to świetna książka, bardzo wciągająca. Historia ta opowiada o Reszce, dziewczynie z ciętym, błyskotliwym poczuciem humoru, samotnej matce, która nieoczekiwanie dostaje spadek po nieznanej ciotce – wiedźmie. Wiedźmie – z charakteru jak i zawodu. Reszka okazuje się typową współczesną babą z miasta – jest uzależniona od internetu i wygód XXI wieku, jak my wszyscy. Jak autorka wspomina, „opisy literackie przyzwyczaiły czytelników do tego, że proszę ja was, wkroczenie do krainy czarów odbywa się w odpowiedniej oprawie.”Oprawę więc mamy następującą: Reszka trafia do zapyziałej wiochy. Jak się okazuje wiochę z duchami i trupami w szafie. Wioski tej nie znajdziemy na mapie, w internecie, nigdzie. Oczywiście, maczała w tym palce denatka, ciotka Katarzyna, prawdziwa jędza. Jest z niej archetyp jędzy – manipuluje, zrzędzi, straszy, nosi niemodne kiecki, uprawia magię, a nowoczesność uważa za swojego głównego wroga.

Wiedźma.com.pl nie jest aż tak znaną powieścią Ewy Białołęckiej, jak Kroniki Drugiego Kręgu. Bardzo mało jest u nas w kraju współcześnie piszących autorek fantastyki. Jak dobrze, że pani Ewie Białołęckiej udało się wybić, a jej talent nie marnuje się w szufladzie. Znam tę panią od dawna. Nie, nie osobiście – lecz z internetu. Zacna ta osoba udzielała się na forum internetowym z fanfiction, na którym i ja kiedyś bywałam. Nigdy nie rozmawiałyśmy ze sobą – jednak myślę o niej jak o starej znajomej. Miłym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie żargonu forumowego – neologizmy, wyrażenia takie jak „kwikogenny”, „jeżu kolczasty”, „na Merlina” i jeszcze wiele innych.

Przy Wiedźma.com.pl nie da się nudzić. Historia wciąga od początku do końca, możemy śmiać się z ciętego humoru Reszki i jej sposobu bycia, by za chwile wzruszyć się, kiedy na scenę wkraczają duchy i poznajemy ich historię. Mocną stroną książki są właśnie postacie drugoplanowe – Erich, Dawid i Ela, miejscowa ludność, doktor Kobielak, a także rodzina Reszki.

Nie jest to tak do końca ani fantastyka, ani horror, ani też komedia, dlatego też ta pozycja może spodobać się każdemu.

niedziela, 10 czerwca 2012

"Mesjasz Diuny" Franka Herberta





Autor: Frank Herbert
Tytuł: Mesjasz Diuny
Cykl: Kroniki Diuny, t.2
Gatunek: science - fiction
Moja ocena: 5/6



""Ludzie zwą to mocą, darem.To ułomność! Nie pozwoli, bym przeżył życie tam, gdzie je odnalazłem."*


Kolejna część z kronik Diuny jest jeszcze bardziej trudna w odbiorze niż poprzednia, prawie niezrozumiała, pełna filozoficznych rozważań. Klimat powieści jest aż gęsty, mimo to książkę czyta się bardzo dobrze, czytelnik ciągle trzymany jest w napięciu. Jeżeli" Diuna" zmierzała do tego, by główny bohater zatryiumfował, hartując się poprzez przeżycia, tak "Mesjasz" zmierza do upadku głównego bohatera - Paul widzi spisek, widzi drogi, którymi może pójść, mimo to zdaje sobie sprawę, że nie ma dla niego nadziei. 

Mesjasz to historia jednostki, która przepowiedziała swój upadek. Mając zdolność zmieniania rzeczywistści, musi zrobić wszystko, byle tej przyszłej rzeczywistości nie zmienić. To historia, w której religia łączy się z prawem. Tak jak w poprzednim tomie, na samym początku autor ujawnia nam karty - przewidywania Paula, iż stanie się legendą, rodzącą fanatyzm, okazują się prawdziwe. Okazuje się, że jego triumf nad Harkonenami i nad Imperatorem jest jedynie zaczynem jego klęski.

Nadużywanie przyprawy w jasnowidzeniu zmąciło wizje Paula, nie jest już pewny niczego, boi się chociażby trochę odstąpić od schematu wizji. Zdaje sobie sprawę, że każda, najmniejsza zmiana byłaby dla wszechświata katastrofalna w skutkach. Widzenie przyszłości, które miało być darem, stało się dla niego pułapką - klatką, nie pozwalającą przeżywać rzeczywistości.  

Moi drodzy, nigdy nie róbcie tego, co ja - mam taki głupi nawyk: kiedy emocje w książce osiągają punkt kulminacyjny, zaglądam na ostatnie strony powieści żeby dowiedzieć się, jak skończyli moi ulubieni bohaterowie. W ten sposób zniczyłam efekt zaskoczenia, wiedziałam jak to się wszystko potoczy, jak skończy Paul i jego ukochana Chani - którą, swoją drogą, bardzo lubię, mimo że autor nie rozwinął jej w jakiś zaskakujący sposób; jest po prostu typową dobrą "żoną" i towarzyszką Paula. Za mało mi jej było w powieści. 

Nie podoba mi się kreacja Alii. Rozumiem zamysł autora, by zrobić z niej kobietę z krwi i kości, nie tylko medium, jednak mam wrażenie że ta postać wymknęła się trochę spod kontroli. Alia jako dziecko była ciekawszą postacią niż dorastająca dziewczyna. 

 "Mesjasz" dla fanów jest gorszy od swojej poprzedniczki. To już inny klimat, historia nie ta, książka jest słaba.....Ja się z tym nie zgodzę do końca - "Mesjasz" kończy historię Paula, a zakończenie może rozwiać troszkę cukierkowy koniec "Diuny". Podczas czytania obu części bardzo wyraźnie można odczuć, iż dalsze części były dopisywane. Diuna jest całkiem inna -po prostu czułam że miała to być powieść zamknięta. W Mesjaszu mało jest akcji, a więcej przemyśleń i lęków bohaterów, więcej spisków i knowań. Dlatego dałam o jedną ocenę niżej, jednak dalej jest to Herbert - mistrz magii słowa......


*Cytat pochodzi z "Mesjasz Diuny", wyd. PhantomPress, 1992

środa, 30 maja 2012

Biblia fantastów, czyli "Diuna" Franka Herberta



Autor: Frank Herbert
Tytuł: Diuna
Tytuł oryginalny: Dune
Gatunek: science - fiction
Moja ocena: 6/6








Diuna - największe osiągnięcie osiągnięcie literatury science fiction wszech czasów, traktat ekonomiczno-ekologiczno-filozoficzno-psychologiczny. Elementy te doskonale się przenikają, tworząc spójną, logiczną całość. To tyle, jeżeli chodzi o suche fakty: to po prostu dobrze napisana książka, ktorej uniwersum wciąga na długie godziny. Wszyscy pewnie słyszeli o Diunie, nawet jeżeli nie czytają sci-sfi, albo nie czytają w ogole (za sprawą filmu, na przykład, i porownania do Gwiezdnych Wojen).

Diuna, inaczej Arrakis, to jedna z imperialnych planet, źrodło niewyczerpalnego melanżu, narkotyku, pozwalającym otworzyć umysł na przyszłość, trucizny dającej życie. Jej brak spowodował by odcięcie łączności między zamieszkałymi przez ludzkość planetami. Arrakis, mogłoby się zdawać, najważniejsza planeta należąca do Imperatora, jest pustynną planetą, na ktorej praktycznie nie ma wody, zamieszkiwana przez rdzenną ludność, Fremenow, ktorzy dzięki swojej technologii, a także swoim podejściem do życia, nauczyli się w maksymalny sposob oszczędzać wodę. Cały wszechświad zdaje się wykorzystywać Arrakis dla własnych celów, nie dając oczywiście nic w zamian...

Arrakis poznajemy, kiedy ród Atrydów dostaje tę planetę w lennie od Imperatora. Zdawało by się czytelnikowi, że ród dostąpił łaski - nic bardziej mylnego - jak się przekonamy, Arrakis to piekło zgotowane księciu Leto i jego rodzinie - lady Jessice i Paulowi, głownemu bohaterowi. Autor na samym początku ujawnia złożoność swojej opowieści - odkrywa przed nami niektóre karty, innych nie. Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się, jaki los czeka ojca Paula, a także to, że Paul jest wyjątkowy i wpłynie na losy historii.

Diuna to zbiór niesamowitych postaci, charakterów i mentalności. Odwieczna walka dwoch starożytnych rodów, Atrydw i Harkonnenow, przypomina nam średniowiecze w nowoczesnym, futurystycznym stylu, pełną wyszukanej technologii. Imperator, i jego nieograniczona władza, niczym Bóg - Słońce, centrum rządzonego przez siebie wszechświata. Bene Gesserit, czarownice, wykorzystujące techniki medytacyjne, Gildia, Fremeni, wyznający kult wody....Wszystko zachwyca swoją pomysłowością.
Z jednej strony natrafimy w "Diunie" na dość trudne wyrażenia techniczne i lokalne, domysły stanowią świetny trening dla wyobraźni. Z drugiej strony, styl autora jest dobry, niewymuszony, płynny, bohaterzy autentyczni, historia odziałowuje na emocje, wywlekając je z nas na zewnątrz. Trudno  przechodząc przez ponad 600 stron nie zżyć się z bohaterami ;-)

Zakończenie - gdyby nie fakt, że autor stworzył cały cykl o Diunie, można by się pokusić o stwierdzenie, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie...i. tutaj biję się z myślami, z jednej strony chciałabym żeby historia Paula i jego najbliższych skończyła się słowami jego matki, z drugiej - świat Arrakis tak wciąga, że mam ochotę "rzucić się" na Mesjasza Diuny, żeby odkryć, co było dalej, co stało się z Paulem, z jego siostrą, matką, jego małżeństwem, jego legendą... Obiecałam też sobie, że nie przeczytam tomow dopisanych przez syna Herberta, ale chyba nie dotrzymam słowa....

Czego możemy nauczyć się z "Diuny"? Myślę, że świadomości, ktorą powinniśmy nabyć dawno temu - na naszej planecie powoli zaczynać brakować wody....Jeżeli nie chcemy zacząć paradować w filtrakach, powinniśmy nauczyć się doceniać wodę, i to szybko.

George Orwell, "Rok 1984"





Autor: George Orwell (właśc. Blair Eric Arthur) 
Tytuł: Rok 1984 
Tytuł oryginalny: Nineteen Eighty-Fou 
Gatunek: science fiction
Forma: powieść 
Rok pierwszego wydania: 1949 
Moja ocena: 6/6






Wielki Brat patrzy....

Książka ta zainspirowała do stworzenia przeznaczonego dla mas reality -show, w którym zamykano ludzi w jednym domu i cały świat mógł oglądać poczynania uczestników. Żyli oni sobie, robili co chcieli, tworzyli związki, a nawet baraszkowali w jakuzzi. W "Roku 1984" nie jest tak różowo, jak było w programie - w tej antyutopii za każdy fałszywy gest, miłość do kogoś innego niż do Partii, każdy tik nerwowy można otrzymać kulkę w łeb. Nie trzeba robić nic szczególnego - wystarczy jedynie pomyśleć o myślozbrodnii, a Partia zadba o to, żeby jedynie złe myśli stały się faktem dokonanym. W ich mniemaniu, oczywiście.

Ustrój totalitarny Oceanii jest tworem sztucznym. Zorientowano się, że równość klasowa to złuda - co więcej, równość jest jak najbardziej nie porządana. Stworzono więc takie państwo, w którym hamuje się wszystko, co tę równość mogło by spowodować. Zostawiono ludziom jedynie nienawiść, strach i niezdolność myślenia - każdy musiał być jednocześnie inteligentny jak też skrajnie głupi. Ludzie są podglądani, oszukiwani i ogłupiani codziennie, w domu, w pracy, na ulicy. Dla ludzi w tej rzeczywistości nie ma żadnych szans na zmianę. Co więcej - każda jednostka święcie wierzy we wszystko, co im się wmawia - nie mają porównania, więc wierzą w swój dobrobyt i szczęście, że mają za opiekuna Wielkiego Brata. Jeżeli ktoś myśli inaczej - Partia i tak się o tym dowie. A potem sprawi, że jednostka uwierzy w swoje szaleństwo.

Pozycja obowiązkowa dla każdego. Orwell krok po kroku, zdanie po zdaniu przedstawia nam schematy rządzące ustrojem totalitarnym - gdzie dla rządzących liczy się jedynie władza, a ludność to mrówki - czasami przydatne, bo pracowite, ale jakże łatwe do zgniecenia.

Najbardziej zasmucającym faktem dla mnie, jest to, że na świecie - w niektórych krajach - totalitaryzm trwa i ma się dobrze.

czwartek, 26 kwietnia 2012

'Lewa ręka ciemności", Ursula K. Le Guin




Tytuł: Lewa ręka ciemności
Autor: Ursula K. Le Guin
Gatunek: fantastyka
Moja ocena: 6/6





„Światło jest lewą ręką ciemności,
a ciemność jest prawą ręką światła.
Dwoje są jednym, życie i śmierć złączone
jak kochankowie w kemmerze,
jak dłonie splecione,
jak droga i cel.”[1]




Genly Ai, wysłannik z ziemskiej cywilizacji, odwiedza planetę Gethen (Zimę) w celu nawiązania kontaktu z Getheńczykami i zawarcia sojuszu. Jak się okazuje, Getheńczycy są na wskroś ludzcy, jednak znacząco różni: są hermafrodytami na co dzień aseksualnymi. Ich seksualność objawia się jedynie w wyjątkowe dni kemmeru, kiedy szukają sobie partnera seksualnego, a ich ciało pod wpływem hormonów przekształca się w kobietę lub mężczyznę. Seks jest u nich czystym popędem i nie ma nic wspólnego z miłością, aczkolwiek mogą ślubować komuś wierność w kemmerze. Brak u nich niesprawiedliwego podziału w rodzeniu dzieci, tutaj każdy może urodzić albo spłodzić dziecko. Brak płci nie oznacza jednak braku nietolerancji - „zboczeńcy”, czyli osobniki z ukierunkowaną płcią poza kemmerem są wyśmiewani, jednak mogą normalnie żyć, nie są szykanowani. Czytając książkę zapominałam co chwilę, że postaciami są hermafrodyty, a nie mężczyźni. Może to przez zaimek „on”, może dlatego, że postacie mają męskie charaktery. Estravena polubiłam już na samym początku powieści.


Getheńczycy nie mają rozwiniętej technologii, zdają się na własne siły w walce z wszechobecnym lodem – na Zimie, czego możemy się domyślić – panuje wieczna zima. Jest podział na pory roku, jednak dla ziemianina nie robią one znacznej różnicy – i tak jest zimno. Getheńczycy biologicznie uodpornili się na mróz, potrafią skupić swoją wewnętrzną moc, by wykonywać nadludzki wysiłek w razie potrzeby, ćwiczą głodowanie na wypadek ciężkich warunków atmosferycznych bądź znalezienia się w krainie wiecznej zmarzliny.


Lewa ręka ciemności nie jest science-fiction ciężkim. Brak tutaj jakiś wyjątkowych ciężkich słów, terminów fizycznych, niesamowitych i skomplikowanych maszyn. Na początku ciężko było wczuć się w klimat – mroźny jak klimat na Gethen. Jednak kiedy zapamiętałam imiona, nazwy własne i zrozumiałam sytuacje na planecie, wciągnęłam się i nie mogłam doczekać się kiedy znowu będę czytać. Brak jej niesamowitych zwrotów akcji – czytanie przypomina spacer po oblodzonym ogrodzie. Stopniowo poznajemy krainę, ludzi, coraz lepiej ich rozumiemy. Nie są to jednak wady - opowiadanie stało się bardziej pretekstem dla analizy ludzkiej mentalności. Le Guin skonstruowała znany ludzkości model społeczeństwa i obsadziła w nim ludzi z innej planety – inna mentalność, historia i fizjologia, jednak te same uczucia, wady i ułomności. W zasadzie największą różnicą jest brak chęci rozwoju, postępu a także ochoty na otwarty zbrojny konflikt – drobne zabójstwa tak, ale nie wojna.


Estraven jest postacią niezwykle ciekawą i barwną, jednak Ai, główny bohater, niesamowicie mnie irytował, głównie swoim początkowym stosunkiem do Therema i swoją wprost głupią naiwnością. Na początku wydawało by się, że całkowicie akceptuje inność Getheńczyków, jednak w końcu przyznaje się sam przez sobą, że jego niechęć i brak zaufania do Estravena wynika jedynie tego, iż nie jest on do końca ani mężczyzną, ani kobietą i to uderza w jego męskie ego. Dołóżmy do tego jeszcze brak zrozumienia – dla Kahridyjczyka udzielanie i przyjmowanie rad wiąże się z dyshonorem, Estraven nie chciał urazić swojego gościa, Ai czuł się jedynie marionetką w jego rękach. Jednak nie możemy zrzucać na niego winy za złe wydarzenia, jakie na siebie ściągnął.


Największe miasta Gethen to Karhid i Orgoreyna – dwa zwaśnione państewka. Karhid – tyrania, Orgoreyna – socjalizm. Karhid ma szalonego króla, układy i zdrady, za które grozi wypędzenie, Orgoreyna – cenzurę, ludzi całkowicie obojętnych na wszystko, brak w nich indywidualności i życia, a za przestępstwa czeka ich zsyłka do więzienia. Ai trafia najpierw do jednego państwa, później drugiego, a co z tego wyniknie, przeczytajcie sami ;)


Polecam tę małą, lekką a jednak głeboką książkę. Akcja nie pędzi łeb na szyję, jednak mimo to czyta się z zapartym tchem.




„Światło i ciemność. Strach i odwaga. Zimno i ciepło. Żeńskie i męskie. To jesteś ty, Therem. Oba w jednym. Cień na śniegu.”[2]
________________________
Przypisy pochodzą z "Lewa ręka ciemności", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988
[1]str.233
[2] str. 265

czwartek, 12 kwietnia 2012

"Nowa Atlantyda" Ursula K. Le Guin


Autor: Ursula K. Le Guin
Tytuł: Nowa Atlantyda
Tytuł oryginalnyThe New Atlantis
Gatunek: science - fiction
Moja ocena: 4/6




Ursula K. Le Guin to wybitna amerykańska autorka utworów science fiction i fantasy, a ja przygodę z tą panią zaczęłam od małej książeczki pt.” Nowa Atlantyda”.W tym oto tomie znajdziemy dwa opowiadania: tytułowy utwór, liczący 65 stron i „Zewsząd bardzo daleko”.

W pierwszym opowiadaniu poznajemy młodą parę, małżeństwo. Jak się okazuje żyją w świecie całkiem innym niż znamy w dzisiejszej rzeczywistości: zabrakło ropy naftowej a tereny nadbrzeżne znalazły się pod wodą. W świecie tym panuje spaczona demokracja. FBI kontroluje każdy krok obywateli, stosując podsłuchy i przesłuchania, „stosując modulację zachowań”, oczywiście dla dobra ogółu. W tym świecie na skraju przepaści, oszczędza się energię, której brakuje, jedzenia też brakuje, wracają kartki żywnościowe, nastaje „Doba walki z Nadmiarem Kalorii”, raz w tygodniu, tylko w udziale kobiet.
Najbardziej zaskakujące okazuje się, że rząd zabronił legalizacji związków, a mówiąc prościej: małżeństwa są absolutnie zakazane. Jeżeli kobieta zajdzie z partnerem w ciążę, musi ją usunąć, a potem brać tabletki na zahamowanie popędu seksualnego.
W tej niezbyt wesołej rzeczywistości do ludzi docierają informacje, jakoby miał wyłaniać się Nowy-Stary ląd, Atlantyda. Uśpione miasto budzi się do życia.

Drugie z opowiadań zaskakuje, ponieważ nie jest to - jak można się spodziewać po tej autorce – science-fiction, tylko zwykłe opowiadanie o siedemnastoletnim Owenie. Le Guin sprawdza się również jako pisarka dla młodzieży, to opowiadanie wyszło jej świetnie – potrafiła przyciągnąć moją uwagę od pierwszej strony i nie odłożyłam książki póki nie skończyłam czytać do końca. Napięcie rośnie stopniowo, żadne słowo w opowiadaniu nie jest zbędne, autorka świetnie opisuje rzeczywistość, trafia w sedno sprawy, używając odpowiednich słów.

„Myślę, że gdy człowiek uświadomi sobie, że jest sam, wpada z reguły w panikę. I przerzuca się wtedy w drugą skrajność -wciska się we wszystkie możliwe kluby, drużyny, towarzystwa, zrzeszenia. Ni z tego, ni z owego, zaczyna ubierać się dokładnie tak jak inni. Żeby być niezauważalnym.”*

Owen jest zwykłym nastolatkiem, który wpada w panikę – nie wie, co zrobić ze sobą po skończeniu liceum. Z jednej strony boi się mierzyć wysoko, z drugiej jest ponadprzeciętnie uzdolniony, lubi się uczyć. Boi się poddać fali przeciętniactwa, które zalewa jego rodziców i znajomych, opiera się jej jak może. Zdaje sobie sprawę, że ludzie wyjątkowi są wykluczani ze społeczeństwa, żeby przetrwać i zostać niezauważonym, musiałby stać się taki, jak wszyscy w jego wieku: jeździć samochodem kupionym przez ojca, „zaliczać dziewczyny”, iść na Uniwersytet Stanowy, ożenić się, zostać księgowym i przeżyć jakoś pięćdziesiąt lat. Owen czuje się kompletnie samotny, nie pasując do społeczeństwa w jakim żyje, wymyśla w dzieciństwie fikcyjną krainę Thor, jednak dorastając zapomina o niej.
Pewnego dnia, wracając ze szkoły autobusem (wyjątkowo), spotyka dziewczynę ze swojej szkoły, mieszkającą niedaleko od niego. Zaczynają ze sobą rozmawiać. Okazuje się, że Natalie jest jedyną osobą, która go rozumie, nie próbuje kwestionować tego kim jest ani jakie są jego wybory. Z czasem zaczyna łączyć ich przyjaźń – platoniczna miłość.

Myślę, że książkę spokojnie mogę polecić każdemu – pierwsze z opowiadań to lekkie science – fiction, dobre na początek dla kogoś, kto dopiero rozpoczyna przygodę z tym nurtem albo nie za bardzo za nim przepada. Drugie opowiadanie może spodobać się każdemu.  

______________
*" Nowa Atlantyda", ALKAZAR, str. 72

środa, 11 kwietnia 2012

"Władca Pierścieni", czyli nie ma jak Tolkien.







Tytuł: Władca Pierścieni
Autor: J.R.R. Tolkien
Tytuł oryginalny: The Lord of the Rings
Tłumacz: M. Skibniewska
Gatunek: fantasy
Moja ocena: mocne 6/6



Na początku, muszę Was uprzedzić: jeżeli chcecie czytać "trylogię" Tolkiena, to sięgnijcie albo po oryginał albo po tłumaczenie Marii Skibniewskiej. Tłumaczenie tej pani jest najlepsze z dotychczasowych, unikajcie tłumaczenie Łozińskiego - dotyczy to również świetnej "Diuny" Herberta.


Cóż można napisać o książce, na której temat powiedziano już praktycznie wszystko?
Jedni twierdzą, że nudy (idą, jedzą, walczą, idą...), inni – że epopeja, stanowiąca podwaliny gatunku fantasy.
Dla mnie Tolkien jest mistrzem. Jak głęboki trzeba mieć umysł, żeby stworzyć świat tak szczegółowy, dopracowany do perfekcji.
Najbardziej urzekające w historii o Powierniku Pierścienia jest to, iż jest on zwykłym szarym człowiekiem. Frodo nie jest wesoły i pogodny jak wierny Sam, ani brawurowy jak Aragorn, a jednak to on unicestwił Władcę Ciemności.
Nie będę streszczać historii, którą wszyscy znają. Powiem tylko, że książka różni się od filmu (swoją drogą, świetnego), niektóre momenty pominięto, niektóre zmieniono. Powrót do Shire'u jest zaskakujący i dogłębnie pokazuje zmianę, jaka zaszła w przyjaciołach Froda - Sam, Pippin i Mery nie są już grubymi niziołkami, ale rycerzami gotowymi zaprowadzić porządek w swojej ojczyźnie.
„Władcę Pierścieni” nie czyta się jednym tchem – nad nim trzeba się pochylić, podumać, smakować język, by poczuć zapach trawy i usłyszeć jedną z pieśni wojennych. Po dość opornym początku bardzo szybko wpada się w tę cudowną krainę, aż samemu chciałoby się wskoczyć na konia, szukając przygód.
Zakończenie jest dobre – zło znika, wszyscy mogą prowadzić normalne życie, ale cień pozostaje w bohaterach, którzy muszą przez to opuścić Śródziemie – Gandalf, bo jego rola jest skończona, Elfy – bo ich moc odeszła wraz z pierścieniem, a Frodo – bo jego blizna już nigdy się nie zabliźni.
Po zakończeniu czułam silną ochotę, by sięgnąć po „Drużynę” i zacząć czytać od nowa.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Terry Pratchett, "Nacja"











Autor: Terry Pratchett
Tytuł: Nacja
Tytuł oryginalny: Nation
Gatunek: fantasy
Moja ocena: 6/6







"I wtedy mały niebieski krab pustelnik opuścił swoją skorupę i pomknął po piasku, szukając nowej, ale nigdzie jej nie było. Ze wszystkich stron ciągnął się jałowy piasek, krab mógł więc tylko biec...[...]"

Wyobrażacie sobie, jakby to było, w jednej sekundzie stracić dom, rodzinę, bogów, swoją potęgę?

Mau to nastolatek - mieszkaniec Nacji, wspaniałej, bogatej wyspy. W dniu, kiedy przyszła wielka fala, przechodził swoją inicjację, miał stać się mężczyzną, dostać nową duszę. Zamiast ucztującej rodziny, odkrył zniszczoną osadę i trupy na drzewach. Był sam, na wyspie nie było nikogo oprócz "dziewczyny-ducha", z którą nie mógł się porozumieć, ponieważ pochodzili z różnych części świata. Każdy inny załamałby się, jednak nie Mau.

Dziewczyna-duch to Ermintruda – córka gubernatora, jedyna osoba z pokładu Słodkiej Judy która przeżyła rozbicie statku na wyspie. Spodziewałam się pustej, rozpieszczonej dzieweczki, ubranej w halkę, pantalony, gorset i wstążeczki. Owszem, Ermintruda, a raczej Daphne (dziewczynka nie cierpi swojego imienia, więc wymyśla sobie imię) biega po wyspie w takim stroju, jednak okazuje się że to dzielna, ciekawa postać i szczerze mówiąc zapałałam do niej wielką sympatią.

Mimo „braku duszy”, Mau został wodzem i razem z Daphne zajęli się mieszkańcami pobliskich wysp, którzy przetrwali. Bardzo wzruszyło mnie, kiedy Mau starał się zdobyć mleko dla niemowlęcia. Bohaterowie mimo kiepskiego początku (nieudane ciasteczka Daphne o smaku zdechłego kraba), stopniowo zaprzyjaźniają się ze sobą. Porzucając wzajemne uprzedzenia, starają się porozumieć, ucząc się wzajemnie własnych języków. Jak silna może być przyjaźń dwójki dzieci z różnych światów?
Mau i Daphne to świetna para. Łączy ich silniejsza więź niż innych, mimo tych wszystkich barier, jakie napotkali. To dwa silne, nieugięte charaktery, jednak o wielkim sercu. Poznając historię przeszłości Daphne, miałam łzy w oczach. Mau targa gniew – ciągle zadaje sobie pytanie, na które nie dostaje odpowiedzi – dlaczego? Dlaczego fala zabiła wszystkich mieszkańców Nacji, a on jedyny ocalał? Mau obwinia bogów, a potem...przestaje wierzyć.

Książka raz wzrusza, kiedy indziej bawi, by za chwilę skłonić do refleksji.

Cóż więcej napisać o tej książce, żeby nie zdradzać zbyt wiele?Jest po prostu cudowna, każda młoda osoba powinna ją przeczytać, a i dorosły nie będzie zawiedziony.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Wasz uniżony sługa, czyli słów kilka o Mordimerze Madderdinie



 Tytuł: Miecz Aniołów
 Autor: Jacek Piekara
Gatunek: Fantasy 
Cykl: Cykl o Mordimerze Madderdinie, t. 3
Moja ocena: 4/6




"I daj nam siłę, byśmy nie przebaczali naszym winowajcom" - słowa modlitwy doskonale ukazujące mentalność ludzi w uniwersum "Miecza aniołów". Jacek Piekara stworzył świat, w którym Jezus Chrystus zstąpił z krzyża i wymordował swoich wrogów, świat pełen czarownic, demonów, okrucieństwa i płonących stosów. 
Mordimer Madderdin jest Inkwizytorem, świetnym w swoim fachu - można odnieść złudne wrażenie na samym początku, że jest religijnym fanatykiem. Jednak nie jest nim - po prostu wierzy w to, czego uczono go w Akademii. Jest przekonany (i do tego zmierza), że paląc heretyków na stosie, czyni dobro, a ogień odkupuje dusze grzeszników, którzy w agonii nawracają się i wyznają swoją wdzięczność dla Mordimera a także miłość do Boga. W końcu naśladuje swojego Pana, Jezusa Mściciela. 
Książka to zbiór opowiadań, więc wiadomo -trafiają się w nim raz lepsze, raz gorsze teksty. Po jakimś czasie, schematyczność zaczyna lekko działać na nerwy, jednak muszę przyznać, że Piekara potrafi wzbudzić zainteresowanie w czytelniku. Brawa należą się autorowi za to, że Mordimer nie jest jednoznacznie dobrą albo złą postacią. Sama nie wiem, co o nim myśleć. Z jednej strony to ciekawa, barwna postać, z drugiej strony straszny cham. Nie jestem również zbyt religijna, więc jego pojmowanie świata kłóci się ostro z moim, można również odnieść wrażenie, że jego poglądy są mocno naciąganym pomysłem (jednak możemy spokojnie uznać, że Mordimer jest ofiarą "prania mózgu") 
Mordimer ma niesamowicie cięty dowcip, podejrzanych kompanów, talent do pakowania się w sprawy głębsze, niż wyglądają na pierwszy rzut oka "waszego uniżonego sługi", a także - czasami, zwłaszcza jeżeli dotyczą pięknych i utalentowanych niewiast - odruchy dobrego serca, o czym możemy przekonać się w pierwszym z opowiadań. 
Inkwizytorium, nieograniczona władza papieża, palenie na stosie w imię religii....Brzmi znajomo, prawda? Czy średniowiecze w "realnym"świecie nie wyglądało podobnie? 
Polecam, książka świetnie trzyma w napięciu. Czasami odniosłam wrażenie pewnego podobieństwa z opowiadaniami Sapkowskiego,może to przez wykorzystanie i interpretacje pewnej baśni, bo obaj panowie różnią się w swojej twórczości. 
Zakończenie sprawiło, iż baaardzo chętnie przeczytam ostatni tom :)

niedziela, 1 kwietnia 2012

"Kafka nad Morzem" H. Murakami







Autor: Murakami Haruki
Tytuł oryginalny: Umibe-no Kafuka
Gatunek: literatura współczesna zagraniczna
Moja ocena: 5.5/6






„Świat jest pokręcony i przez to powstaje trójwymiarowa głębia. Jak ktoś chce mieć wszystko proste, powinien żyć w świecie opartym na ekierce.”


Murakamiego można albo nienawidzić, albo kochać, ja należę do grona tych drugich.


"Kafka nad morzem" była pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią tego autora i od razu mnie pochłonęła. Sposób w jaki Murakami opisuje codzienne czynności, kreacja bohaterów, tajemniczość i niedopowiedzenie, erotyka, to wszystko mnie zaczarowało. Książka świetnie pokazuje nowoczesnych Japończyków, a to miła odmiana od gejsz, herbaty i tradycji. Miło poczytać o czymś współczesnym - o naszych czasach, ale jak jednak różniących się w Krainie Kwitnącej Wiśni - to całkiem inny świat niż znamy w Europie, mimo podobieństw.


O ile losy Kafki niezbyt mnie wciągnęły (może przez niezrozumienie?), o tyle pan Nakata podbił moje serce od samego początku - starszy pan rozmawiający z kotami, po wydarzeniach z dzieciństwa na zawsze pozostał mentalnie dzieckiem. Czytając o nim, bardzo chciałam żeby ktoś się nim zainteresował, zaopiekował, wydawał mi się bardzo kruchy i odsłonięty, nie znał za bardzo zła.


Podobało mi się, kiedy Kafka mieszkał w bibliotece i lesie, tak że sama chciałam znaleźć się tam razem z nim - czytać, czytać, czytać, a potem biegać nago w deszczu. Kiedy Kafka był w lesie, Murakami napisał to w taki sposób, tak stworzył napięcie, że cały czas myślałam że Kafkę porwą kosmici albo zgubi się w lesie i już nie wróci ;)


Co do całej zagadki i splotu wydarzeń - kompletnie nie miałam pomysłu na interpretacje, miałam cały czas nadzieję że pod koniec wszystko się wyjaśni (bo nie znałam jeszcze konwencji, w której tworzy Murakami) a tu proszę - zakończenie otwarte. I kombinuj tu, człowieku. Dla mnie to dobrze - nie mogę o tej książce zapomnieć i myślę, że kiedyś do niej wrócę.

Całkiem prywatnie




„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”*




Czytać lubiłam od małego, w czasach gimnazjalnych stało się to dla mnie wręcz obsesją. Lata mijały, obsesja zmalała, ale dość sporo z tego szaleństwa we mnie pozostała. Telewizja i inne nic nie znaczące dla mnie drobiazgi zawsze przegrają z książką (aczkolwiek zdarza się, że mam ochotę obejrzeć dobry film albo anime). Czasami czytam wiele książek na raz, nie gubię się nigdy w fabule. Na  dzień dzisiejszy: kończę "Powrót króla" - a ponieważ Tolkiena trzeba powoli smakować, zabrałam się też za "Dym i lustra" Neila Gaimana. Kiedy jadę autobusem, czytuję "Seks w wielkim mieście", a jeżeli mam ochotę na coś ciężkiego - wybieram "Metro 2033" Głuchowskiego. 


Mój gust? Zależy. W czasach młodości zaczytywałam się w powieściach dla nastolatek/ów, książkach z ciężką fabułą, no i nie ukrywam - w Harry'm Potterze :) teraz - najchętniej fantasy, a to za sprawą genialnego Sapkowskiego (chociaż Saga o Wiedźminie ciągle czeka na swą kolej).


Dlaczego zdecydowałam się pisać recenzje? Dla czystej przyjemności. Udzielam się na lubimyczytac.pl i jakoś tak wyszło. Lubię pisać, lubię czytać, lubię prowadzić też blogi. Niestety, pewnie rzadko wpadną mi w ręce nowości wydawnicze - mieszkam za granicą i jak na razie książki kupuję używane na internecie. 


_________________________________
*C.R Zafón, "Cień Wiatru".