środa, 30 maja 2012

Biblia fantastów, czyli "Diuna" Franka Herberta



Autor: Frank Herbert
Tytuł: Diuna
Tytuł oryginalny: Dune
Gatunek: science - fiction
Moja ocena: 6/6








Diuna - największe osiągnięcie osiągnięcie literatury science fiction wszech czasów, traktat ekonomiczno-ekologiczno-filozoficzno-psychologiczny. Elementy te doskonale się przenikają, tworząc spójną, logiczną całość. To tyle, jeżeli chodzi o suche fakty: to po prostu dobrze napisana książka, ktorej uniwersum wciąga na długie godziny. Wszyscy pewnie słyszeli o Diunie, nawet jeżeli nie czytają sci-sfi, albo nie czytają w ogole (za sprawą filmu, na przykład, i porownania do Gwiezdnych Wojen).

Diuna, inaczej Arrakis, to jedna z imperialnych planet, źrodło niewyczerpalnego melanżu, narkotyku, pozwalającym otworzyć umysł na przyszłość, trucizny dającej życie. Jej brak spowodował by odcięcie łączności między zamieszkałymi przez ludzkość planetami. Arrakis, mogłoby się zdawać, najważniejsza planeta należąca do Imperatora, jest pustynną planetą, na ktorej praktycznie nie ma wody, zamieszkiwana przez rdzenną ludność, Fremenow, ktorzy dzięki swojej technologii, a także swoim podejściem do życia, nauczyli się w maksymalny sposob oszczędzać wodę. Cały wszechświad zdaje się wykorzystywać Arrakis dla własnych celów, nie dając oczywiście nic w zamian...

Arrakis poznajemy, kiedy ród Atrydów dostaje tę planetę w lennie od Imperatora. Zdawało by się czytelnikowi, że ród dostąpił łaski - nic bardziej mylnego - jak się przekonamy, Arrakis to piekło zgotowane księciu Leto i jego rodzinie - lady Jessice i Paulowi, głownemu bohaterowi. Autor na samym początku ujawnia złożoność swojej opowieści - odkrywa przed nami niektóre karty, innych nie. Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się, jaki los czeka ojca Paula, a także to, że Paul jest wyjątkowy i wpłynie na losy historii.

Diuna to zbiór niesamowitych postaci, charakterów i mentalności. Odwieczna walka dwoch starożytnych rodów, Atrydw i Harkonnenow, przypomina nam średniowiecze w nowoczesnym, futurystycznym stylu, pełną wyszukanej technologii. Imperator, i jego nieograniczona władza, niczym Bóg - Słońce, centrum rządzonego przez siebie wszechświata. Bene Gesserit, czarownice, wykorzystujące techniki medytacyjne, Gildia, Fremeni, wyznający kult wody....Wszystko zachwyca swoją pomysłowością.
Z jednej strony natrafimy w "Diunie" na dość trudne wyrażenia techniczne i lokalne, domysły stanowią świetny trening dla wyobraźni. Z drugiej strony, styl autora jest dobry, niewymuszony, płynny, bohaterzy autentyczni, historia odziałowuje na emocje, wywlekając je z nas na zewnątrz. Trudno  przechodząc przez ponad 600 stron nie zżyć się z bohaterami ;-)

Zakończenie - gdyby nie fakt, że autor stworzył cały cykl o Diunie, można by się pokusić o stwierdzenie, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie...i. tutaj biję się z myślami, z jednej strony chciałabym żeby historia Paula i jego najbliższych skończyła się słowami jego matki, z drugiej - świat Arrakis tak wciąga, że mam ochotę "rzucić się" na Mesjasza Diuny, żeby odkryć, co było dalej, co stało się z Paulem, z jego siostrą, matką, jego małżeństwem, jego legendą... Obiecałam też sobie, że nie przeczytam tomow dopisanych przez syna Herberta, ale chyba nie dotrzymam słowa....

Czego możemy nauczyć się z "Diuny"? Myślę, że świadomości, ktorą powinniśmy nabyć dawno temu - na naszej planecie powoli zaczynać brakować wody....Jeżeli nie chcemy zacząć paradować w filtrakach, powinniśmy nauczyć się doceniać wodę, i to szybko.

George Orwell, "Rok 1984"





Autor: George Orwell (właśc. Blair Eric Arthur) 
Tytuł: Rok 1984 
Tytuł oryginalny: Nineteen Eighty-Fou 
Gatunek: science fiction
Forma: powieść 
Rok pierwszego wydania: 1949 
Moja ocena: 6/6






Wielki Brat patrzy....

Książka ta zainspirowała do stworzenia przeznaczonego dla mas reality -show, w którym zamykano ludzi w jednym domu i cały świat mógł oglądać poczynania uczestników. Żyli oni sobie, robili co chcieli, tworzyli związki, a nawet baraszkowali w jakuzzi. W "Roku 1984" nie jest tak różowo, jak było w programie - w tej antyutopii za każdy fałszywy gest, miłość do kogoś innego niż do Partii, każdy tik nerwowy można otrzymać kulkę w łeb. Nie trzeba robić nic szczególnego - wystarczy jedynie pomyśleć o myślozbrodnii, a Partia zadba o to, żeby jedynie złe myśli stały się faktem dokonanym. W ich mniemaniu, oczywiście.

Ustrój totalitarny Oceanii jest tworem sztucznym. Zorientowano się, że równość klasowa to złuda - co więcej, równość jest jak najbardziej nie porządana. Stworzono więc takie państwo, w którym hamuje się wszystko, co tę równość mogło by spowodować. Zostawiono ludziom jedynie nienawiść, strach i niezdolność myślenia - każdy musiał być jednocześnie inteligentny jak też skrajnie głupi. Ludzie są podglądani, oszukiwani i ogłupiani codziennie, w domu, w pracy, na ulicy. Dla ludzi w tej rzeczywistości nie ma żadnych szans na zmianę. Co więcej - każda jednostka święcie wierzy we wszystko, co im się wmawia - nie mają porównania, więc wierzą w swój dobrobyt i szczęście, że mają za opiekuna Wielkiego Brata. Jeżeli ktoś myśli inaczej - Partia i tak się o tym dowie. A potem sprawi, że jednostka uwierzy w swoje szaleństwo.

Pozycja obowiązkowa dla każdego. Orwell krok po kroku, zdanie po zdaniu przedstawia nam schematy rządzące ustrojem totalitarnym - gdzie dla rządzących liczy się jedynie władza, a ludność to mrówki - czasami przydatne, bo pracowite, ale jakże łatwe do zgniecenia.

Najbardziej zasmucającym faktem dla mnie, jest to, że na świecie - w niektórych krajach - totalitaryzm trwa i ma się dobrze.