czwartek, 26 kwietnia 2012

'Lewa ręka ciemności", Ursula K. Le Guin




Tytuł: Lewa ręka ciemności
Autor: Ursula K. Le Guin
Gatunek: fantastyka
Moja ocena: 6/6





„Światło jest lewą ręką ciemności,
a ciemność jest prawą ręką światła.
Dwoje są jednym, życie i śmierć złączone
jak kochankowie w kemmerze,
jak dłonie splecione,
jak droga i cel.”[1]




Genly Ai, wysłannik z ziemskiej cywilizacji, odwiedza planetę Gethen (Zimę) w celu nawiązania kontaktu z Getheńczykami i zawarcia sojuszu. Jak się okazuje, Getheńczycy są na wskroś ludzcy, jednak znacząco różni: są hermafrodytami na co dzień aseksualnymi. Ich seksualność objawia się jedynie w wyjątkowe dni kemmeru, kiedy szukają sobie partnera seksualnego, a ich ciało pod wpływem hormonów przekształca się w kobietę lub mężczyznę. Seks jest u nich czystym popędem i nie ma nic wspólnego z miłością, aczkolwiek mogą ślubować komuś wierność w kemmerze. Brak u nich niesprawiedliwego podziału w rodzeniu dzieci, tutaj każdy może urodzić albo spłodzić dziecko. Brak płci nie oznacza jednak braku nietolerancji - „zboczeńcy”, czyli osobniki z ukierunkowaną płcią poza kemmerem są wyśmiewani, jednak mogą normalnie żyć, nie są szykanowani. Czytając książkę zapominałam co chwilę, że postaciami są hermafrodyty, a nie mężczyźni. Może to przez zaimek „on”, może dlatego, że postacie mają męskie charaktery. Estravena polubiłam już na samym początku powieści.


Getheńczycy nie mają rozwiniętej technologii, zdają się na własne siły w walce z wszechobecnym lodem – na Zimie, czego możemy się domyślić – panuje wieczna zima. Jest podział na pory roku, jednak dla ziemianina nie robią one znacznej różnicy – i tak jest zimno. Getheńczycy biologicznie uodpornili się na mróz, potrafią skupić swoją wewnętrzną moc, by wykonywać nadludzki wysiłek w razie potrzeby, ćwiczą głodowanie na wypadek ciężkich warunków atmosferycznych bądź znalezienia się w krainie wiecznej zmarzliny.


Lewa ręka ciemności nie jest science-fiction ciężkim. Brak tutaj jakiś wyjątkowych ciężkich słów, terminów fizycznych, niesamowitych i skomplikowanych maszyn. Na początku ciężko było wczuć się w klimat – mroźny jak klimat na Gethen. Jednak kiedy zapamiętałam imiona, nazwy własne i zrozumiałam sytuacje na planecie, wciągnęłam się i nie mogłam doczekać się kiedy znowu będę czytać. Brak jej niesamowitych zwrotów akcji – czytanie przypomina spacer po oblodzonym ogrodzie. Stopniowo poznajemy krainę, ludzi, coraz lepiej ich rozumiemy. Nie są to jednak wady - opowiadanie stało się bardziej pretekstem dla analizy ludzkiej mentalności. Le Guin skonstruowała znany ludzkości model społeczeństwa i obsadziła w nim ludzi z innej planety – inna mentalność, historia i fizjologia, jednak te same uczucia, wady i ułomności. W zasadzie największą różnicą jest brak chęci rozwoju, postępu a także ochoty na otwarty zbrojny konflikt – drobne zabójstwa tak, ale nie wojna.


Estraven jest postacią niezwykle ciekawą i barwną, jednak Ai, główny bohater, niesamowicie mnie irytował, głównie swoim początkowym stosunkiem do Therema i swoją wprost głupią naiwnością. Na początku wydawało by się, że całkowicie akceptuje inność Getheńczyków, jednak w końcu przyznaje się sam przez sobą, że jego niechęć i brak zaufania do Estravena wynika jedynie tego, iż nie jest on do końca ani mężczyzną, ani kobietą i to uderza w jego męskie ego. Dołóżmy do tego jeszcze brak zrozumienia – dla Kahridyjczyka udzielanie i przyjmowanie rad wiąże się z dyshonorem, Estraven nie chciał urazić swojego gościa, Ai czuł się jedynie marionetką w jego rękach. Jednak nie możemy zrzucać na niego winy za złe wydarzenia, jakie na siebie ściągnął.


Największe miasta Gethen to Karhid i Orgoreyna – dwa zwaśnione państewka. Karhid – tyrania, Orgoreyna – socjalizm. Karhid ma szalonego króla, układy i zdrady, za które grozi wypędzenie, Orgoreyna – cenzurę, ludzi całkowicie obojętnych na wszystko, brak w nich indywidualności i życia, a za przestępstwa czeka ich zsyłka do więzienia. Ai trafia najpierw do jednego państwa, później drugiego, a co z tego wyniknie, przeczytajcie sami ;)


Polecam tę małą, lekką a jednak głeboką książkę. Akcja nie pędzi łeb na szyję, jednak mimo to czyta się z zapartym tchem.




„Światło i ciemność. Strach i odwaga. Zimno i ciepło. Żeńskie i męskie. To jesteś ty, Therem. Oba w jednym. Cień na śniegu.”[2]
________________________
Przypisy pochodzą z "Lewa ręka ciemności", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988
[1]str.233
[2] str. 265

czwartek, 12 kwietnia 2012

"Nowa Atlantyda" Ursula K. Le Guin


Autor: Ursula K. Le Guin
Tytuł: Nowa Atlantyda
Tytuł oryginalnyThe New Atlantis
Gatunek: science - fiction
Moja ocena: 4/6




Ursula K. Le Guin to wybitna amerykańska autorka utworów science fiction i fantasy, a ja przygodę z tą panią zaczęłam od małej książeczki pt.” Nowa Atlantyda”.W tym oto tomie znajdziemy dwa opowiadania: tytułowy utwór, liczący 65 stron i „Zewsząd bardzo daleko”.

W pierwszym opowiadaniu poznajemy młodą parę, małżeństwo. Jak się okazuje żyją w świecie całkiem innym niż znamy w dzisiejszej rzeczywistości: zabrakło ropy naftowej a tereny nadbrzeżne znalazły się pod wodą. W świecie tym panuje spaczona demokracja. FBI kontroluje każdy krok obywateli, stosując podsłuchy i przesłuchania, „stosując modulację zachowań”, oczywiście dla dobra ogółu. W tym świecie na skraju przepaści, oszczędza się energię, której brakuje, jedzenia też brakuje, wracają kartki żywnościowe, nastaje „Doba walki z Nadmiarem Kalorii”, raz w tygodniu, tylko w udziale kobiet.
Najbardziej zaskakujące okazuje się, że rząd zabronił legalizacji związków, a mówiąc prościej: małżeństwa są absolutnie zakazane. Jeżeli kobieta zajdzie z partnerem w ciążę, musi ją usunąć, a potem brać tabletki na zahamowanie popędu seksualnego.
W tej niezbyt wesołej rzeczywistości do ludzi docierają informacje, jakoby miał wyłaniać się Nowy-Stary ląd, Atlantyda. Uśpione miasto budzi się do życia.

Drugie z opowiadań zaskakuje, ponieważ nie jest to - jak można się spodziewać po tej autorce – science-fiction, tylko zwykłe opowiadanie o siedemnastoletnim Owenie. Le Guin sprawdza się również jako pisarka dla młodzieży, to opowiadanie wyszło jej świetnie – potrafiła przyciągnąć moją uwagę od pierwszej strony i nie odłożyłam książki póki nie skończyłam czytać do końca. Napięcie rośnie stopniowo, żadne słowo w opowiadaniu nie jest zbędne, autorka świetnie opisuje rzeczywistość, trafia w sedno sprawy, używając odpowiednich słów.

„Myślę, że gdy człowiek uświadomi sobie, że jest sam, wpada z reguły w panikę. I przerzuca się wtedy w drugą skrajność -wciska się we wszystkie możliwe kluby, drużyny, towarzystwa, zrzeszenia. Ni z tego, ni z owego, zaczyna ubierać się dokładnie tak jak inni. Żeby być niezauważalnym.”*

Owen jest zwykłym nastolatkiem, który wpada w panikę – nie wie, co zrobić ze sobą po skończeniu liceum. Z jednej strony boi się mierzyć wysoko, z drugiej jest ponadprzeciętnie uzdolniony, lubi się uczyć. Boi się poddać fali przeciętniactwa, które zalewa jego rodziców i znajomych, opiera się jej jak może. Zdaje sobie sprawę, że ludzie wyjątkowi są wykluczani ze społeczeństwa, żeby przetrwać i zostać niezauważonym, musiałby stać się taki, jak wszyscy w jego wieku: jeździć samochodem kupionym przez ojca, „zaliczać dziewczyny”, iść na Uniwersytet Stanowy, ożenić się, zostać księgowym i przeżyć jakoś pięćdziesiąt lat. Owen czuje się kompletnie samotny, nie pasując do społeczeństwa w jakim żyje, wymyśla w dzieciństwie fikcyjną krainę Thor, jednak dorastając zapomina o niej.
Pewnego dnia, wracając ze szkoły autobusem (wyjątkowo), spotyka dziewczynę ze swojej szkoły, mieszkającą niedaleko od niego. Zaczynają ze sobą rozmawiać. Okazuje się, że Natalie jest jedyną osobą, która go rozumie, nie próbuje kwestionować tego kim jest ani jakie są jego wybory. Z czasem zaczyna łączyć ich przyjaźń – platoniczna miłość.

Myślę, że książkę spokojnie mogę polecić każdemu – pierwsze z opowiadań to lekkie science – fiction, dobre na początek dla kogoś, kto dopiero rozpoczyna przygodę z tym nurtem albo nie za bardzo za nim przepada. Drugie opowiadanie może spodobać się każdemu.  

______________
*" Nowa Atlantyda", ALKAZAR, str. 72

środa, 11 kwietnia 2012

"Władca Pierścieni", czyli nie ma jak Tolkien.







Tytuł: Władca Pierścieni
Autor: J.R.R. Tolkien
Tytuł oryginalny: The Lord of the Rings
Tłumacz: M. Skibniewska
Gatunek: fantasy
Moja ocena: mocne 6/6



Na początku, muszę Was uprzedzić: jeżeli chcecie czytać "trylogię" Tolkiena, to sięgnijcie albo po oryginał albo po tłumaczenie Marii Skibniewskiej. Tłumaczenie tej pani jest najlepsze z dotychczasowych, unikajcie tłumaczenie Łozińskiego - dotyczy to również świetnej "Diuny" Herberta.


Cóż można napisać o książce, na której temat powiedziano już praktycznie wszystko?
Jedni twierdzą, że nudy (idą, jedzą, walczą, idą...), inni – że epopeja, stanowiąca podwaliny gatunku fantasy.
Dla mnie Tolkien jest mistrzem. Jak głęboki trzeba mieć umysł, żeby stworzyć świat tak szczegółowy, dopracowany do perfekcji.
Najbardziej urzekające w historii o Powierniku Pierścienia jest to, iż jest on zwykłym szarym człowiekiem. Frodo nie jest wesoły i pogodny jak wierny Sam, ani brawurowy jak Aragorn, a jednak to on unicestwił Władcę Ciemności.
Nie będę streszczać historii, którą wszyscy znają. Powiem tylko, że książka różni się od filmu (swoją drogą, świetnego), niektóre momenty pominięto, niektóre zmieniono. Powrót do Shire'u jest zaskakujący i dogłębnie pokazuje zmianę, jaka zaszła w przyjaciołach Froda - Sam, Pippin i Mery nie są już grubymi niziołkami, ale rycerzami gotowymi zaprowadzić porządek w swojej ojczyźnie.
„Władcę Pierścieni” nie czyta się jednym tchem – nad nim trzeba się pochylić, podumać, smakować język, by poczuć zapach trawy i usłyszeć jedną z pieśni wojennych. Po dość opornym początku bardzo szybko wpada się w tę cudowną krainę, aż samemu chciałoby się wskoczyć na konia, szukając przygód.
Zakończenie jest dobre – zło znika, wszyscy mogą prowadzić normalne życie, ale cień pozostaje w bohaterach, którzy muszą przez to opuścić Śródziemie – Gandalf, bo jego rola jest skończona, Elfy – bo ich moc odeszła wraz z pierścieniem, a Frodo – bo jego blizna już nigdy się nie zabliźni.
Po zakończeniu czułam silną ochotę, by sięgnąć po „Drużynę” i zacząć czytać od nowa.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Terry Pratchett, "Nacja"











Autor: Terry Pratchett
Tytuł: Nacja
Tytuł oryginalny: Nation
Gatunek: fantasy
Moja ocena: 6/6







"I wtedy mały niebieski krab pustelnik opuścił swoją skorupę i pomknął po piasku, szukając nowej, ale nigdzie jej nie było. Ze wszystkich stron ciągnął się jałowy piasek, krab mógł więc tylko biec...[...]"

Wyobrażacie sobie, jakby to było, w jednej sekundzie stracić dom, rodzinę, bogów, swoją potęgę?

Mau to nastolatek - mieszkaniec Nacji, wspaniałej, bogatej wyspy. W dniu, kiedy przyszła wielka fala, przechodził swoją inicjację, miał stać się mężczyzną, dostać nową duszę. Zamiast ucztującej rodziny, odkrył zniszczoną osadę i trupy na drzewach. Był sam, na wyspie nie było nikogo oprócz "dziewczyny-ducha", z którą nie mógł się porozumieć, ponieważ pochodzili z różnych części świata. Każdy inny załamałby się, jednak nie Mau.

Dziewczyna-duch to Ermintruda – córka gubernatora, jedyna osoba z pokładu Słodkiej Judy która przeżyła rozbicie statku na wyspie. Spodziewałam się pustej, rozpieszczonej dzieweczki, ubranej w halkę, pantalony, gorset i wstążeczki. Owszem, Ermintruda, a raczej Daphne (dziewczynka nie cierpi swojego imienia, więc wymyśla sobie imię) biega po wyspie w takim stroju, jednak okazuje się że to dzielna, ciekawa postać i szczerze mówiąc zapałałam do niej wielką sympatią.

Mimo „braku duszy”, Mau został wodzem i razem z Daphne zajęli się mieszkańcami pobliskich wysp, którzy przetrwali. Bardzo wzruszyło mnie, kiedy Mau starał się zdobyć mleko dla niemowlęcia. Bohaterowie mimo kiepskiego początku (nieudane ciasteczka Daphne o smaku zdechłego kraba), stopniowo zaprzyjaźniają się ze sobą. Porzucając wzajemne uprzedzenia, starają się porozumieć, ucząc się wzajemnie własnych języków. Jak silna może być przyjaźń dwójki dzieci z różnych światów?
Mau i Daphne to świetna para. Łączy ich silniejsza więź niż innych, mimo tych wszystkich barier, jakie napotkali. To dwa silne, nieugięte charaktery, jednak o wielkim sercu. Poznając historię przeszłości Daphne, miałam łzy w oczach. Mau targa gniew – ciągle zadaje sobie pytanie, na które nie dostaje odpowiedzi – dlaczego? Dlaczego fala zabiła wszystkich mieszkańców Nacji, a on jedyny ocalał? Mau obwinia bogów, a potem...przestaje wierzyć.

Książka raz wzrusza, kiedy indziej bawi, by za chwilę skłonić do refleksji.

Cóż więcej napisać o tej książce, żeby nie zdradzać zbyt wiele?Jest po prostu cudowna, każda młoda osoba powinna ją przeczytać, a i dorosły nie będzie zawiedziony.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Wasz uniżony sługa, czyli słów kilka o Mordimerze Madderdinie



 Tytuł: Miecz Aniołów
 Autor: Jacek Piekara
Gatunek: Fantasy 
Cykl: Cykl o Mordimerze Madderdinie, t. 3
Moja ocena: 4/6




"I daj nam siłę, byśmy nie przebaczali naszym winowajcom" - słowa modlitwy doskonale ukazujące mentalność ludzi w uniwersum "Miecza aniołów". Jacek Piekara stworzył świat, w którym Jezus Chrystus zstąpił z krzyża i wymordował swoich wrogów, świat pełen czarownic, demonów, okrucieństwa i płonących stosów. 
Mordimer Madderdin jest Inkwizytorem, świetnym w swoim fachu - można odnieść złudne wrażenie na samym początku, że jest religijnym fanatykiem. Jednak nie jest nim - po prostu wierzy w to, czego uczono go w Akademii. Jest przekonany (i do tego zmierza), że paląc heretyków na stosie, czyni dobro, a ogień odkupuje dusze grzeszników, którzy w agonii nawracają się i wyznają swoją wdzięczność dla Mordimera a także miłość do Boga. W końcu naśladuje swojego Pana, Jezusa Mściciela. 
Książka to zbiór opowiadań, więc wiadomo -trafiają się w nim raz lepsze, raz gorsze teksty. Po jakimś czasie, schematyczność zaczyna lekko działać na nerwy, jednak muszę przyznać, że Piekara potrafi wzbudzić zainteresowanie w czytelniku. Brawa należą się autorowi za to, że Mordimer nie jest jednoznacznie dobrą albo złą postacią. Sama nie wiem, co o nim myśleć. Z jednej strony to ciekawa, barwna postać, z drugiej strony straszny cham. Nie jestem również zbyt religijna, więc jego pojmowanie świata kłóci się ostro z moim, można również odnieść wrażenie, że jego poglądy są mocno naciąganym pomysłem (jednak możemy spokojnie uznać, że Mordimer jest ofiarą "prania mózgu") 
Mordimer ma niesamowicie cięty dowcip, podejrzanych kompanów, talent do pakowania się w sprawy głębsze, niż wyglądają na pierwszy rzut oka "waszego uniżonego sługi", a także - czasami, zwłaszcza jeżeli dotyczą pięknych i utalentowanych niewiast - odruchy dobrego serca, o czym możemy przekonać się w pierwszym z opowiadań. 
Inkwizytorium, nieograniczona władza papieża, palenie na stosie w imię religii....Brzmi znajomo, prawda? Czy średniowiecze w "realnym"świecie nie wyglądało podobnie? 
Polecam, książka świetnie trzyma w napięciu. Czasami odniosłam wrażenie pewnego podobieństwa z opowiadaniami Sapkowskiego,może to przez wykorzystanie i interpretacje pewnej baśni, bo obaj panowie różnią się w swojej twórczości. 
Zakończenie sprawiło, iż baaardzo chętnie przeczytam ostatni tom :)

niedziela, 1 kwietnia 2012

"Kafka nad Morzem" H. Murakami







Autor: Murakami Haruki
Tytuł oryginalny: Umibe-no Kafuka
Gatunek: literatura współczesna zagraniczna
Moja ocena: 5.5/6






„Świat jest pokręcony i przez to powstaje trójwymiarowa głębia. Jak ktoś chce mieć wszystko proste, powinien żyć w świecie opartym na ekierce.”


Murakamiego można albo nienawidzić, albo kochać, ja należę do grona tych drugich.


"Kafka nad morzem" była pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią tego autora i od razu mnie pochłonęła. Sposób w jaki Murakami opisuje codzienne czynności, kreacja bohaterów, tajemniczość i niedopowiedzenie, erotyka, to wszystko mnie zaczarowało. Książka świetnie pokazuje nowoczesnych Japończyków, a to miła odmiana od gejsz, herbaty i tradycji. Miło poczytać o czymś współczesnym - o naszych czasach, ale jak jednak różniących się w Krainie Kwitnącej Wiśni - to całkiem inny świat niż znamy w Europie, mimo podobieństw.


O ile losy Kafki niezbyt mnie wciągnęły (może przez niezrozumienie?), o tyle pan Nakata podbił moje serce od samego początku - starszy pan rozmawiający z kotami, po wydarzeniach z dzieciństwa na zawsze pozostał mentalnie dzieckiem. Czytając o nim, bardzo chciałam żeby ktoś się nim zainteresował, zaopiekował, wydawał mi się bardzo kruchy i odsłonięty, nie znał za bardzo zła.


Podobało mi się, kiedy Kafka mieszkał w bibliotece i lesie, tak że sama chciałam znaleźć się tam razem z nim - czytać, czytać, czytać, a potem biegać nago w deszczu. Kiedy Kafka był w lesie, Murakami napisał to w taki sposób, tak stworzył napięcie, że cały czas myślałam że Kafkę porwą kosmici albo zgubi się w lesie i już nie wróci ;)


Co do całej zagadki i splotu wydarzeń - kompletnie nie miałam pomysłu na interpretacje, miałam cały czas nadzieję że pod koniec wszystko się wyjaśni (bo nie znałam jeszcze konwencji, w której tworzy Murakami) a tu proszę - zakończenie otwarte. I kombinuj tu, człowieku. Dla mnie to dobrze - nie mogę o tej książce zapomnieć i myślę, że kiedyś do niej wrócę.

Całkiem prywatnie




„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”*




Czytać lubiłam od małego, w czasach gimnazjalnych stało się to dla mnie wręcz obsesją. Lata mijały, obsesja zmalała, ale dość sporo z tego szaleństwa we mnie pozostała. Telewizja i inne nic nie znaczące dla mnie drobiazgi zawsze przegrają z książką (aczkolwiek zdarza się, że mam ochotę obejrzeć dobry film albo anime). Czasami czytam wiele książek na raz, nie gubię się nigdy w fabule. Na  dzień dzisiejszy: kończę "Powrót króla" - a ponieważ Tolkiena trzeba powoli smakować, zabrałam się też za "Dym i lustra" Neila Gaimana. Kiedy jadę autobusem, czytuję "Seks w wielkim mieście", a jeżeli mam ochotę na coś ciężkiego - wybieram "Metro 2033" Głuchowskiego. 


Mój gust? Zależy. W czasach młodości zaczytywałam się w powieściach dla nastolatek/ów, książkach z ciężką fabułą, no i nie ukrywam - w Harry'm Potterze :) teraz - najchętniej fantasy, a to za sprawą genialnego Sapkowskiego (chociaż Saga o Wiedźminie ciągle czeka na swą kolej).


Dlaczego zdecydowałam się pisać recenzje? Dla czystej przyjemności. Udzielam się na lubimyczytac.pl i jakoś tak wyszło. Lubię pisać, lubię czytać, lubię prowadzić też blogi. Niestety, pewnie rzadko wpadną mi w ręce nowości wydawnicze - mieszkam za granicą i jak na razie książki kupuję używane na internecie. 


_________________________________
*C.R Zafón, "Cień Wiatru".